Recenzja filmu

Kwiaty Kirkuku (2010)
Fariborz Kamkari
Morjana Alaoui
Ertem Eser

Romeo i Najla

Recytowanie szeptem poezji, zaduma nad roślinnością i kontemplacja gitarowych kawałków to zapewne fajne zajęcia, ale jakoś gryzą mi się z kinem o ludobójstwie.
Reżyser "Kwiatów Kirkuku" jest wprawdzie Kurdem urodzonym w Iranie, lecz dużo czasu spędził we Włoszech. Ten biograficzny szczegół odbija się niestety w jego artystycznej wrażliwości i stylistyce kolejnego, fabularnego filmu. Diabelnie interesujące pytania – między innymi o definicję tożsamości narodowej oraz szanse jednostki w starciu z polityczną nawałnicą – giną w nim pod zwałami taniego melodramatyzmu.  

Najla studiowała we Włoszech medycynę, ale to było przed chwilą. Teraz widzimy ją w samochodzie, błądzącym po irackiej prowincji. Najla szuka tu swojego chłopaka Sherko (popularny model Ertem Eser), który przepadł jak w kamień w wodę. Znajduje go w jednej z wiosek, gdzie ten opatruje ofiary ataków z bronią chemiczną. Są lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, a Saddam Hussein krwawo rozprawia się z partyzantami. Mężczyzna nie może ryzykować – oddaje bohaterkę pod skrzydła jej popierającej dyktaturę, wpływowej rodziny. Co będzie dalej? Dość powiedzieć, że kobieta, która doświadczy potwornych krzywd w reżimowym więzieniu, postanowi wrócić tam z tajną misją uwolnienia kochanka.

Wytrwałość, z jaką Fariborz Kamkari chce zaprząc rzeczywiste dramaty i potworną narodową traumę Kurdów w służbę uwspółcześnionej wersji "Romeo i Julii", jest godna podziwu. Ta strategia nie może jednak zakończyć się sukcesem. Film zaludniają kreskówkowe postaci, wygłaszające dialogi na poziomie hollywoodzkich, romantycznych budżetówek. Mamy tu nie tylko złego kuzyna-macho, który chce za wszelką cenę rozdzielić Najlę i Sherko, ale i dumnego, popieranego przez rodzinę Najli oficera Mokhtara, który nie ustaje w wysiłkach, by kobieta spojrzała na niego łaskawym okiem. No i oczywiście samą Najlę – niezłomną siłaczkę, przypominającą heroiny produkowane taśmowo w Fabryce Snów.

Recytowanie szeptem poezji, zaduma nad roślinnością i kontemplacja gitarowych kawałków to zapewne fajne zajęcia, ale jakoś gryzą mi się z kinem o ludobójstwie.  Skoro już plakatowa, wyrażająca los emigrantów, wyzwolona i po europejsku oświecona bohaterka musi wracać do Iraku i koniecznie musi czynić to z miłości, to zasługuje na podróż z lepszym reżyserem.     
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones